Thursday, October 20, 2011

Sześć na dziesięć

Wiem, że nie bardzo to tu pasuje ale złapałem takiego nerwa, że jak tego głośno nie powiem, to mnie szlag trafi. Takie oto ogłoszenie znalazłem:

this narrow boat has been painted with ship paint windows are in but still little bit work to do engine is in it is now ready for cladding ect i have the full heating (new) as for house oil built a trailer for narrow which can be taken apart and take away so no fees in yard it a blink canvas oh vents in roof done its a nice boat what i dont want is time wasters oh there is 9 mile of river ban and black water there you could let it out or live on it work will go on on narrow boat as to such times it is sold or i change my mind
thanks rember no wasters photo to fallow


Nawet nie chodzi mi o to, że cały ten tekst to jedno długie zdanie, bez żadnych znaków przestankowych. Najbardziej porażające jest to, że ten tekst jest napisany tak, jakby ktoś go mówił. I to mową potoczną. A przecież tekst pisany rządzi się zupełnie odrębnymi prawami.

60% uczniów kończących angielskie gimnazja ma zasadnicze problemy z czytaniem, pisaniem i podstawami matematyki. Radzę się przez chwilę zastanowić na treścią tego zdania bo w Polsce tak będzie już w następnym pokoleniu.

Tuesday, October 11, 2011

Doniesienia z frontu

He, he...

"Doniesienia z frontu" - tak jeszcze niedawno zaczynałem posty opowiadające o nowych osiągnięciach (lub ich braku) w naszej stoczni remontowej. Remont się skończył (taki skrót myślowy bo każdy, kto choć raz miał jacht wie, że to się nigdy nie skończy) i jakoś pusto się w moim życiu zrobiło. No więc... wymyśliłem sobie kolejny ugór do zaorania. Będę uczył Marzenę żeglarstwa (zabije mnie, ale czego nie robi się dla bloga :))))))))

A prawda jest taka, że nawet mi się to podoba. Po pierwsze pływamy po ok. dwie godziny dziennie. Wychodzimy godzinę przed wysoką wodą, wracamy godzinę po. Do tego, przez te dwie godziny dużo się dzieje. Zupełne przeciwieństwo nudnego płynięcia przez sześć godzin do np: Lymington. Pomijając sam proces uczenia, to dookoła nas pełno jest drobnoustrojów. Ponieważ warunki pływowe (a to dopiero ciekawe określenie...) są sprzyjające, to na wodę wylegają wszelkiej maści regatówki. Od starych Mirrorów, przez Lasery aż do RS-ów z laminowanymi żaglami. Trzeba mieć oczy dookoła głowy, żeby czegoś nie rozjechać. Na szczęście jesteśmy najwięksi, więc nie musimy bać się, że ktoś rozjedzie nas. A po drugie - sama nauka. Jest takie powiedzenie: "najlepiej się uczysz - ucząc". Nasze uczenie jeszcze nie doszło do takiego etapu, żebym musiał sięgnąć do książek ale to nastąpi już niedługo. Na razie "wałkujemy" podstawy. Dlaczego jacht płynie? Jak ustawić żagle, żeby jacht płynął? Co to jest nawietrzność i zawietrzność? Jak wykorzystać pracę żaglami aby pomóc sobie w zrobieniu zwrotu? Jak zrobić zwrot przez sztag? I tak dalej... 

Muszę się przyznać, że zrobiłem duży błąd w początkach  naszego pływania. Nie rozumiałem, że bez wytłumaczenia absolutnych podstaw nie ma możliwości nauczenia reszty. Wydawało mi się, że jak wytłumaczę Marzenie jak trzymać kurs na punkt lub kompas to ona automatycznie zacznie uwzględniać wszystkie zmienne, które na utrzymanie tego kursu mają wpływ. Czyli zmianę kierunku i siły wiatru, zmianę zafalowania, prądy pływowe, przechył i całą tą resztę tak dla mnie oczywistą. Dopiero teraz widzę, że tak się nie da. Bez wytłumaczenia jak powstaje siła ciągu na żaglu nie da się wytłumaczyć jak zrobić zwrot, że o poprawnym ustawieniu tegoż żagla nie wspomnę. Tak więc zaczęliśmy od podstaw i wygląda na to, że oboje bawimy się równie dobrze. Brakuje mi wprawdzie przygotowania merytorycznego to tego, żeby uczyć... ale staram się. Zobaczymy jakie będą efekty. 

Inną dobrą stroną pływania po dwie godziny dziennie jest to, że mam czas zrobić coś przy łódce. W ostatnią sobotę przed wyjściem na wodę zrobiłem potrzebne zakupy a po przypłynięciu zamontowałem smarownicę do dławicy. Dławica to, w wielkim skrócie, rura wypełniona smarem wstawiona w kadłub, przez którą przechodzi wał śruby. Smar jest po to, żeby woda nie ciekła do środka. Ze względu na wibracje i dosyć duże obroty nie można wału uszczelnić zwykłymi uszczelkami. Smar, którym wypełniona jest dławica, bardzo szybko się zużywa i trzeba go często uzupełniać. Do tej pory robiłem to za pomocą specjalnej nakrętki na wewnętrznym końcu dławicy. Upierdliwe to był strasznie, bo po pierwsze nakrętka była wielkości kieliszka, więc trzeba ją było bardzo często napełniać. A po drugie, żeby się do niej dostać, trzeba było odkręcić ściankę boczną przedziału silnikowego. Zanabyłem więc na ebay'u specjalną smarownicę. Wygląda to jak wielka strzykawka tylko tłok się wkręca zamiast wciskać. Zrobiona jest z mosiądzu i wchodzi to środka jakieś pół kilo smaru. Zamontowałem ustrojstwo w achterpiku (skrajny schowek na rufie... w sensie - z tyłu) i podłączyłem do dławicy za pomocą elastycznej rurki. Teraz wystarczy podnieść pokrywę achterpiku i smarownica jest w zasięgu ręki. 

Najlepsze w tym wszystkim jest to, że mam cały zestaw za połowę ceny. Wspomniałem, że samą smarownicę kupiłem na ebay'u. Problem był taki, że nie było żadnych końcówek do podłączenia. Ale pamiętałem sklep, w którym dorobili mi rurkę do silnika i wiedziałem, że będę mógł kupić tam wszystkie potrzebne połączenia. Tak też się stało. Całość kosztowała mnie 50 funtów. Taka sama smarownica, wraz z kompletem podłączeń, kosztuje w najtańszym w okolicy sklepie żeglarskim 98 funtów. Zarobiłem połowę.

A w sobotę - znowu do szkoły :)) Może przy okazji uda się zrobić szafkę nad nawigacyjnym. Już nie mogę patrzeć na te kable wystające ze ściany.  

Za tydzień kolejne doniesienia z frontu.

Friday, October 7, 2011

Słowo na niedzielę

Na wybory nie idę. Już nie wierzę, że mam na cokolwiek wpływ. A już na pewno nie w polityce.
Cztery lata temu wyrzuciłem do śmieci telewizor i, z perspektywy czasu, mogę powiedzieć, że to była najlepsza rzecz jaką mogłem zrobić. Teraz sam dobieram informacje, które do mnie trafiają i przynajmniej wydaje mi się, że mam nad tym kontrolę.

A z okazji wyborów chciałem wam puścić jedną piosenkę.



Tak, kochani... Jeśli miałbym na kogoś głosować to byłaby to osoba, która przez całe swoje życie miała jedną prawdę i drogą tej prawdy zawsze kroczyła. Program polityczny jest ważny ale nie najważniejszy. Bo nie ma gorszej szmaty w polityce niż ta, która zmienia front w zależności od koniunktury.

Życzę mądrych wyborów.

Thursday, October 6, 2011

Wizjoner

Nigdy mnie jakoś postać Steve'a Jobs'a nie interesowała. Jak sięgam pamięcią wstecz nigdy nie miałem Mac'a w rękach. Oglądałem jakiś film o początkach Appla, co jakiś czas trafiały do mnie strzępy informacji. I to tyle. Aż do dzisiaj. Bo dzisiaj Steve Jobs zmarł. Przez cały dzień była to najważniejsza informacja we wszystkich stacjach radiowych. A że radio u mnie w kabinie chodzi przez cały dzień to, chcąc nie chcąc, słuchałem opowieści o nim. I tak się nasłuchałem, że od kiedy przyjechałem do domu to siedzę w internecie i googluję. I z tego googlowania wyłania się jedna prawda - był wizjonerem. A do tego swoim życiem mógłby obdzielić dziesięciu innych ludzi a i tak byłoby to dziesięć niezwykłych żywotów.

Szczególnie jedna historia zwróciła moją uwagę. Kilka razy w moim ulubionym radiu wspomnieli o jego przemówieniu na rozdaniu dyplomów na Uniwersytecie Stanford. Poszukałem na Youtube ... i wbiło mnie w podłogę. 15 minut przemówienia i ani jednego zbędnego słowa. Ale najbardziej poruszyła mnie przypowieść o śmierci. W ogromnym skrócie chodziło mu o to, że zaakceptowanie nieuchronności śmierci powoduje, że przestajemy się bać tego, że coś stracimy. Wszelkie porażki, jakie nas w życiu dotkną, są niczym bo i tak na końcu drogi czeka nas jedno. A to znaczy, że powinniśmy podchodzić do życia każdego dnia na nowo. Jak sam powiedział: "Jeśli dzisiaj będzie mój ostatni dzień życia, to czy to co mam tego dnia zrobić jest naprawdę tym, co mam ochotę zrobić". I jeszcze jedna myśli. "Śmierć jest najlepszym wynalazkiem życia. Powoduje, że wszystko jest w ciągłym ruchu. Stare umiera by zrobić miejsce młodemu". Truizmy ale czasami trzeba odpowiednich okoliczności, żeby je zrozumieć.

Lubię mówić, że mieszkam w społeczeństwie, które się boi i na strachu zbudowana jest jego rzeczywistość. Pewnie jeszcze nie raz i nie dwa  będę o tym pisał. Ale to co mnie naprawdę przeraża to nieistnienie fenomenu śmierci w świadomości społecznej. Oni udają, że śmierci nie ma. Najdziwniejsze jest to, że część z nich zachowuje się tak, jakby wierzyła, że to prawda. Bo jeśli nie ma śmierci, to nie trzeba się zastanawiać nad swoimi wyborami. A jeśli nie trzeba się zastanawiać nad wyborami to można skupić się na rzeczach znacznie przyjemniejszych. Bo przecież nikt nas za nasze czyny nie rozliczy. Takie rozliczenie ma miejsce u kresu jakiejś drogi a ... przecież nie ma żadnego kresu drogi.

Myślę, że ta mentalna nieśmiertelność jest podstawową przyczyną zaniku wszelkich konserwatywnych wartości. Tradycja, więzi rodzinne, honor. To są muzealne hasła, to już nie są składowe rzeczywistości. Zanik religii jest skutkiem a nie przyczyną tego stanu rzeczy. Ludzie nie odwracają się od wiary (w Boga, Krisznę, Mahometa, Świętopełka... co kto woli) bo jest passe. Odwracają się, bo nie jest im już potrzebna. Jeśli nie ma śmierci - nie ma potrzeby zastanawiania się nad duchowością. A jeśli nie ma sfery duchowej to można poświęcić swój czas zaspokajaniu wszelkich potrzeb ciała.

Od jakiegoś czasu, mniej więcej od trzech lat, zachodzi we mnie zmiana. Staram się zdefiniować swój świat. Jednocześnie próbuję świadomie kreować swoją rzeczywistość. Próbuję zrozumieć mechanizmy, które nami rządzą i określić jaki jest mój do nich stosunek. Np: honor. Czym jest honor, czym był w czasach moich przodków. Co to znaczy "stracić honor", a co można "poświęcić w sprawie honoru". Jakie zachowania są "honorowe" a jakie okoliczności powodują, że chowamy swój honor "w kieszeń". W ten sam sposób próbuję oswoić swoją śmierć. Na razie mogę na pewno powiedzieć, że pogodziłem się z tym, że jest. Nie wiem czy jestem na nią gotowy, ale wydaje mi się, że kiedy przyjdzie - nie będę zaskoczony. Na razie doszedłem do tego, że życie nie jest w życiu najważniejsze. Są wartości ważniejsze od niego.

Ech... chciałbym mieć tyle czasu, żeby to wszystko napisać. Nawet nie po to, żeby to opublikować. Dla siebie. W trakcie pisania lepiej się myśli o sprawach pisanych z DUŻEJ LITERY.

A dla anglojęzycznych - przemówienie Jobs'a w Stanford. A tu jest jego tekst

Sunday, October 2, 2011

Poprawiacz Humoru

Właśnie mija jeden z najgorętszych weekendów w tym roku a my, zamiast pływać, siedzimy w domu. Jakiś zarazek się do mnie przyplątał i muszę wyzdrowieć do jutra bo rachunki się same nie popłacą. W związku z tym potrzeba czegoś skocznego na poprawę humoru.



I jeszcze jedno "sweet"...